Nowości stycznia,czyli krótka historia o tym dlaczego potrzebna jest mi wishlista ;)

Nowości stycznia,czyli krótka historia o tym dlaczego potrzebna jest mi wishlista ;)

Uwierzycie, że to już koniec stycznia? Czas leci jak oszalały, przecież niedawno składaliśmy sobie życzenia noworoczne! Chcę ten miesiąc jakoś podsumować - lubicie takie serie? Bo ja bardzo. Z jednej strony jest to inspirujące, a z drugiej uświadamiające ile to nowych rzeczy (miejmy nadzieję, że tylko potrzebnych!) trafia do jednej osoby.



Słowem wyjaśnienia dodam, że wishlista obowiązuje od momentu wpisu - był to bardzo spontaniczny pomysł, gdyż zauważyłam, że nagle wszystkiego bardzo szybko mi przybywa! Dlatego od początku stycznia trochę tych nowości się pojawiło.

Może zacznę od kosmetyków.


W styczniu pokusiłam się o kupienie słynnych gąbeczek Blend it! w zestawie, były akurat w promocji dwie za 24,90. Wybrałam wersję marmurkową: dużą - biało szarą oraz małą: czarno-białą. Niestety ta pierwsza pękła po pierwszym suszeniu. Chciałam sprawdzić czy rzeczywiście po kontakcie z wodą osiąga tak niewiarygodne rozmiary i pozostawiłam ją do wysuszenia. Po powrocie do domu okazało się, że gąbka jest w jednym miejscu pęknięta. Po kilu rozmowach na Instagramie wiem, że nie tylko ja miałam z tym problem. Niestety - po fakcie -doczytałam, że te marmurkowe są wadliwe pod tym względem, że szybko pękają. Polak mądry po szkodzie, jednak te gąbeczki są tak milutkie, że raczej z nich nie zrezygnuję. No chyba, że pojawi się coś nowego.

W zamówieniu razem z gąbeczkami, do koszyka trafił również żel do brwi od Essence Make Me Brow. W kolorze blond, z racji tego, że kosmetyk ten był docelowo skierowany do mojej siostry. Nie narzeka na niego, bardzo ładnie rozczesuje brwi, a kolor jest niemalże niedostrzegalny - wiem, bo sama spróbowałam nałożyć go na moje stosunkowo ciemne brwi.


Balsam do ciała od Kallosa, to niewypał. Razem z siostrą myślałyśmy, że będzie on przepięknie pachniał - dokładnie tak jak maski do włosów. Niestety przepełniony jest on sztucznością i tak naprawdę nie wyczuwam w nim jakiegokolwiek zapachu.


Możecie wierzyć lub nie, ale nie miałam jeszcze słynnego olejku Isana do mycia pędzli i gąbeczek. Jakoś zawsze radziłam sobie mydłem i wodą, jednak po zakupie Blend it, doszłam do wniosku, że czas spróbować i tego specyfiku. Myślę, że na temat tego olejku również będę chciała powiedzieć więcej w oddzielnym wpisie. Bo przyszykowałam dla niego bardzo trudny test - gąbeczkę z Aliexpress, którą nie można doczyścić niczym!

Udało mi się również dostać stacjonarnie korektor z Catrice w odcieniu 005. Wcześniej używałam 010, jednak był on dla mnie za ciemny. Właściwości tego korektora znam nie od dziś - mam tylko nadzieję, że kolor mnie nie rozczaruje.


Od marki Eveline otrzymałam ich produkty do testów. Nie będę tutaj rozpisywać się nad poszczególnymi kosmetykami, gdyż planuję oddzielny post, gdzie na sobie będę pokazywać poszczególne produkty.


Moja wishlista jest już w połowie spełniona (nie wiesz o co chodzi? zapraszam do TEGO posta). W posiadaniu mam już paletkę cieni MUR Chocolate Elixir oraz paletkę z Sephory z pudrami do konturowania twarzy.


O nich również pojawi się oddzielny wpis, gdy już w całości spełnię swoje zimowe postanowienia zakupowe.

Od lewej: Opal, po prawej: cat eye w odcieniach granatu, zdjęcia pochodzą ze strony VascoNails 


Moja kolekcja lakierów hybrydowych wzbogaciła się o nowe kolory. Tym razem o efekt kociego oka w przepięknym błękitnym odcieniu oraz o lakier z serii Platinum w odcieniu opal. Już mam kilka pomysłów na stylizację paznokci! Tylko jak na złość, złamałam jeden ;(

Jak widzicie kosmetycznie to tyle. Kilka kosmetyków mogłoby nie być w moim spisie, jednak kupiłam je pod wpływem impulsu. Powtórzę to co wspominałam w wishliście kosmetycznej: jestem idealnym klientem, kupuję wszystko co ma w sobie słowo "promocja".

W styczniu wzbogaciłam się również o kilka nowych ubrań i dodatków.


Brakowało mi torebki, bo te które miałam były przeogromne. Wiecie - w torbie położnej znaleźć można wszystko. Dlatego zdecydowałam się na model z Mohito, troszkę mniejszą torebkę, która mieści w sobie format A4. Urzekły mnie w niej te bladoróżowe kropki oraz pompon. Tak, jestem sroką.


W Mohito skusiłam się również na koszulę. Od kilku miesięcy chodziła za mną klasyczna biała koszula w jakiś wzór. Ta ma wzór słodyczy. Wybrałam rozmiar 36, bojąc się że 34 będzie za małe. Jednak ze spokojem mogłam wziąć rozmiar mniejszy gdyż nie jest to żaden rozmiar fit. Jednak taka delikatnie za duża również wygląda rewelacyjnie.

W H&M skusiłam się na kobaltowy sweter cięty z kimona. Początkowo nie czułam się w nim najlepiej- gdyż nie jestem przyzwyczajona do takiego kroju - jednak ostatecznie sweter został ze mną i naprawdę bardzo często go noszę. Poza tym uwielbiam ten kolor. Jest rewelacyjny.


Skusiłam się również na sławne kolczyki, które chyba można widzieć już wszędzie. Ja swoje kupiłam na allegro za nieco ponad 7 złotych. Raczej nie są to kolczyki na co dzień, bo ja w takich się nie czuję, jednak bardzo mi się podobają.
źródło zdjęcia: allegro

Ostatnią rzeczą jaką kupiłam jest stolik w stylu industrialnym. Jako, że zmieniłam meble w pokoju, zabrakło miejsca na mój ulubiony stolik i musiałam poszukać czegoś mniejszego. Wybór padł właśnie na ten model. Kupiłam go dzisiaj, stąd pewnie do końca stycznia nie będę mieć go u siebie w pokoju. Gdy dojdzie - koniecznie pochwalę się tym zakupem ;)

I to byłby koniec styczniowych zakupów. Mam nadzieję, że w lutym będzie ich zdecydowanie mniej, gdyż wprowadzam swój plan oszczędnościowy w życie ;)

A jak to jest u Was z zakupami? Liczycie ile wydajecie w miesiącu na swoje "widzimisię"?


Postanowienia noworoczne, realizujesz je jeszcze?| Foods by ANN

Postanowienia noworoczne, realizujesz je jeszcze?| Foods by ANN

Nowy Rok, nowa ja... Od poniedziałku zaczynam. Cheat day mam dzisiaj, od jutra nie jem słodyczy.

Znacie to? Bo ja bardzo dobrze. Nowy Rok jest czasem szczególny w życiu ludzi, szczególnie kobiet. Z racji tego, że czas do wakacji zbliża się wielkimi krokami. Jednym z najczęstszych postanowień noworocznych jest dieta i ćwiczenia. Przyznaję się bez bicia, że jestem chyba ostatnią osobą, która powinna o tym mówić. W zeszłym roku miałam 5 podejść do ćwiczeń - maksymalnej wytrwałam tydzień.


Ale nie wiem jak Wy, ale ja lubię jeść. Co w niektórych miejscach widać...Jednak od pewnego czasu staram się modyfikować swoją dietę pod kątem zdrowszego jedzenia. Ciężko wyeliminować mi słodycze, bo w ciągu dnia zawsze mam kryzys i "ssie" mnie na jakiegoś batonika. Ostatnio zmieniłam te tradycyjne na batoniki Foods by Ann. Pozwolicie, że wspomnę słowo o tej marce.

O moich podejściach do ćwiczeń możecie poczytać w TYM poście ;)

Marka Foods by Ann powstała w 2016 roku. Foods by Ann to firma należąca do Anny Lewandowskiej. Produkty te nie mają chemicznych wspomagaczy i dodanych cukrów. Nie zawierają glutenu ani laktozy, dzięki czemu są bezpieczne dla alergików.  Obecnie można je kupić w niemal każdym Lidlu, Piotrze i Pawle, na stacjach benzynowych Shell oraz w innych sklepach:cała listę odnajdziecie na stronie internetowej sklepu.


Tak jak wspominałam w swojej diecie zamieniłam słodycze na ich zdrowsze wersje. Gama smakowa jest przeogromna,a połączenia zaskakujące. W przypadku jedzenia mam tak, że wyobrażam sobie smak jeszcze przed spróbowaniem, więc gdy widzę w składzie burak - to muszę się zmusić do spróbowania. Ale o tym poniżej. 


Testowałam smaki:
Kokos&kakao - słodki, wyczuwalne dość duże wiórki kokosa, w smaku również przebijał kokos
Banan&kakao - słodki, w smaku bananowo-daktylowy.
Jabłko&cynamon - słodki, smakujący jak szarlotka
Kakao&malina - słodki, malin w smaku nie było czuć, jednak ewidentnie pod zębami coś "chrupało" i były to pestki malin
Kokos&banan - bardzo słodki i sycący; w smaku przebijał banan, jednak wyczuwalne były wiórki kokosowe
Jabłko&baobab - kwaśny, ale dobry; w smaku nie wyczuwałam jabłka, a baobabu nigdy nie jadłam, więc nie wiem skąd ta kwaśność ;)
Marchew&pomarańcza - słodki, kompletnie nie jest wyczuwalna marchew!
Truskawka&burak - słodkiburak niewyczuwalny
Jeśli chodzi o wszystkie batoniki, to są one rewelacyjnie w smaku. W zależności od rodzaju przebija wtedy smak, któregoś ze składników. Wszystkie batony są na bazie daktyla, skąd ich słodycz. Są bardzo sycące - ja takiego batonika (w wersji Pocket!) jadłam czasami na 3 razy. Dawka słodyczy w organizmie uzupełniona jest już po pierwszym kęsie. Tak jak już wspominałam, wszystkie mają rewelacyjne smaki, ale według mnie najlepsze to: kokos z bananem - bo uwielbiam to połączenie oraz jabłko z baobabem za zaskakujący smak!


Kolejna zmianą było regularne jedzenie śniadania. Bardzo często rano nie jestem głodna. Pierwszy posiłek spożywam gdzieś około 12. Postanowiłam to zmienić i zamiast kanapek, które stają mi gula w gardle postanowiłam spróbować musli.
Truskawka, pomarańcza, melon - owocowe i słodkie,pomimo braku jakiegoś słodzika, wyczuwalne kawałki owoców. Melon smakuje rewelacyjnie w tej mieszance.
Malina, wiśnia, truskawka - kwaśne, barwiące mleko czy jogurt na przyjemny wiśniowy kolor.
Daktyl, jabłko, banan - słodkie, z wyczuwalnym bananem
Słodki ziemniak, dynia, imbir - zdecydowanie śniadanie na wytrawnie, w składzie tego musli znaleźć można wszystkie składniki na zupę, dlatego nie polecam łączyć go z jogurtem. Zdecydowanie tutaj zadziała metoda owsianki/musli na wodzie ;)
Jabłko, porzeczka, śliwka - bardzo jesienna mieszanka, która smakuje zarówno z mlekiem jak i z wodą


A na koniec, chyba hit hitów. Nigdy nie rozumiałam tych wszystkich instastories, gdzie ludzie zachwycali się musem kokosowym. Pisali, że można na raz zjeść pół słoika, aż go nie spróbowałam. 100%smak i zapach kokosa, który tak bardzo wciąga. A ma tysiące zastosowań:dodany do musli, do fit Rafaello czy kawa "Rafaello".

Przepis na te kulki znajdziecie po kliknięciu TUTAJ ;)

Jak widzicie zmiany nie muszą być wielkie aby krok po kroczku zmieniać swoje nawyki żywieniowe. Ja mogłam spróbować tych produktów dzięki marce Foods by Ann,ale jeśli chcecie możecie pokusić się o wykonanie zdrowych batoników w domu. Będą o wiele lepsze niż kolejny snickers. Ich przewaga jest to, ze naprawdę dają nasycenie!

A jak tam wasze postanowienia noworoczne? W realizacji czy już schowane do szuflady?
Oczyszczanie skóry głowy:L'oreal Moc 3 glinek oraz Marion Detox

Oczyszczanie skóry głowy:L'oreal Moc 3 glinek oraz Marion Detox



Na wstępie chcę zaznaczyć, że piszę ten post po raz drugi. Zaczęłam pisać notki w aplikacji blogger i niestety raz się zawiodłam - notka się nie napisała, a na ponowne stworzenie jej nie miałam długi czas chęci. To słowem wstępu, dzisiaj chciałabym opowiedzieć Wam o kosmetykach dzięki którym oczyszczam skórę głowy.


L'oreal Magiczna Moc Gliniki to szampon, który łączy w sobie 3 glinki. Przeznaczony jest on do włosów normalnych z tendencją do przetluszczania się. Laboratorium L'oreal stworzyl szampon, który ma działać oczyszczająco na skórę głowy, nie działając drażniąco i wysuszająco na końce włosów. Kosmetyk zamknięty jest w stylowej butelce w kolorze przytlumionej miety. Bardzo podoba mi się ten kolor. Szampon jest również barwiony na ten odcień. Jeśli chodzi o konsystencję to jest ona typowa dla szamponow przeciwłupieżowych - gęsta, zbita. Bardzo łatwo rozprowadza się na włosach. Jednak przeogromny plus daję zapachowi - genialny i co ważne, utrzymujący się na włosach. Ze względu na swoją konsystencję szampon jest bardzo wydajny. Efekty? Producent obiecuje, że włosy 3 dnia będą wyglądały tak samo jak po umyciu. Włosy po wyschnięciu są tempe, szorstkie i jednocześnie bardzo lekkie. Z godziny na godzinę ich wygląd się poprawia i wizualnie wyglądają genialnie. Uwielbiam taką lekkość we włosach. A z racji tego, że mam ich sporo (10 cm w obwodzie kucyka), to bardzo ciężko uzyskać mi taki efekt. Włosy przetluszczały się tak samo szybko jak przy każdym innym szmponie. Jednak przyznaję, że skóra głowy była bardzo mocno oczyszczona. Końce nie były wysuszone. Dobry szampon, ale nie wiem czy będę do niego wracać. Szukam dalej :) 

Drugi produkt to kosmetyk dorwany na promocji w Biedronce. Marion do włosów i skóry głowy, maska oczyszczająca z mikrokapsułkami węgla z serii Detox. Maska ta ma za zadanie usunąć zanieczyszczenia oraz nadmiar zrogowaciałego naskórka. Ma odblokować ujścia mieszków włosowych, przez co przywraca skórze równowagę. W składzie maski znajduje się ekstrakt z cytryny (bogaty w kwasy AHA), który redukuje rogowacenia, poza tym posiada również ekstrakt z limonki, który nawilżające skórę głowy. Olejek z monoi i awokado zabezpiecza skórę głowy przed działaniem środowiska zewnętrznego. Maska ma być stosowana jako pierwszy etap pielęgnacji skóry głowy. Nakłada się ją na wilgotną skórę głowy dwa razy w tygodniu.


W konsystencji jest ona bardzo lekka z widocznymi kapsułkami węgla. Ma przyjemny zapach, trudny do okreslenia, ale mi kojarzy się on  z fryzjerem. A dokładniej takim pierwszym wejściem do salonu fryzjerskiego, gdzie mieszają się zapachy kosmetyków w przyjemny aromat. Ciężko nakłada się ją na włosy, przez co trzeba zużyć trochę więcej produktu niż jest to potrzebne. Podczas używania nie odczuwałam żadnego dyskomfortu. Nic nie piekło. Efekty? Oczyszczona skóra głowy i jednocześnie trochę sklejone i obciążone włosy u nasady. Jednak jest to produkt, po którym i tak stosujemy szampon to nie stanowiło to dla mnie ogromnego problemu. Co ważne, nigdy nie stosowałam go z szamponem oczyszczającym! Raczej tutaj stosowałam produkt delikatniejszy. Jeśli chodzi o jakieś ograniczenie przetluszczania - nie zauważyłam jakiegoś wydłużenia świeżości. 

Podsumowując, dwa dobre kosmetyki do oczyszczania skóry głowy. 
A Wy w jaki sposób oczyszczacie skórę głowy?
Wishlista kosmetyczna, czyli moje plany zakupowe

Wishlista kosmetyczna, czyli moje plany zakupowe



Zastanawiacie się co wrzucacie do internetowego koszyka w drogerii online? Bo ja zawsze szukam konkretnej rzeczy, a następnie dokładam to co akurat jest w promocji i wydaje się ciekawe. Niestety później większość tych rzeczy leży w pudełku nieużywana. Tak, jestem idealnym klientem - wiem. Ale w tym roku chcę trochę zaoszczędzić. Dlatego stworzyłam kosmetyczną wishlitę. Nie jest to lista na cały rok-bo nie oszukujmy się - dział beauty jest tak ruchomy, że co chwilę pojawiają się jakieś nowości godne uwagi. Moją listę chcę zrealizować do połowy marca. Nie jest ona rozbudowana. To tylko kilka kosmetyków, jednak mam nadzieję, że uda mi się ją zrealizować.
Wiecie czego mam najmiej, a właściwie w ogóle? Paletek cieni. Mam jakieś luźne cienie, porozrzucane po wszystkich moich kosmetycznych skrytkach. Cienie do powiek są również czymś po co siegam najrzadziej. Nie ukrywam, chciałabym rozbudować mój makijaż dlatego zachorowałam na dwie paletki. 


Zdjęcie pochodzi ze strony www.mintishop.pl

Pierwsza z nich to Chocolate Rose Gold. Przepiękna paletka z różnorodnymi cieniami. Najbardziej urzekły mnie w niej te wszystkie "foliowe" cienie. Pewnie wiecie, że paletka ta porównywalna jest do paletki Huda Beauty. Raczej na Hudę się nie zdecyduję, gdyż nie wiem jak długo wtrwam w postanowieniu nakładania cieni. Ta mnie zachwyca. Szkoda, że narazie jest niedostępna na większości drogerii internetowych. Wyobraźcie sobie, że na allegro ktoś chce za nią ponad 100 zł! Jest piękna, ale nie chce przepłacać. Poczekam aż pojawi się gdzieś online, a jak nie to zamówię z tambeauty, gdzie jest dostępna.

Zdjęcie pochodzi ze strony www.mintishop.pl
  
Kolejna z palet to również Chocloate, ale tym razem Elixir. Przepiękne brązy i odcienie bordo bardzo do mnie przemawiają. To zdecydownaie moje kolory, czuję że będę często sięgać po tę paletę. Mówi się, że ta z kolei jest tańszym odpowiednikiem Anastasia Beverly Hills Modern Renaissance.  Obie palety mają bardzo dobre recenzje:zarówno na YouTube oraz na blogach,co jeszcze bardziej przekonuje mnie do kupienia właśnie tych palet. Mają korzystne ceny, tak jak juz wspominałam, dobre opinie. Macie z nimi jakieś doświadczenia? Co sądzicie? 

Zdjęcie pochodzi ze strony www.sephora.pl

Kolejna paletka to paletka do konturowania Sephora. Aż trudno w to uwierzyć, ale w swojej kosmetyczce mam tylko jeden bronzer - od Too Faced i nie powiem, zaczyna mi sie trochę nudzić. A ta paletka to nie tylko bronzer, ale również inne pudry do wykończenia makijażu. Ponownie jest to kosmetyk z polecenia YouTubowego oraz, waszego, blogowego. 


Zdjęcie pochodzi z profilu @indigonails na instagramie 

Wiecie, że mam fioła na punkcie lakierów hybrydowych? Jak zobaczyłam nową kolekcję od Indigo, tę we współpracy z Sarą Boruc, zakochałam się we wszystkich kolorach. Tak bardzo pasuje w moje tony kolorusyczne, że nawet sobie tego nie wyobrażacie. Mam ogromny dylemat, na jaki kolor się zdecydować. 


To moja lista na półtora miesiąca. Mam nadzieję, że wyznaczenie sobie takiej listy zakupów powstrzyma mnie przed kupowaniem produktów "jak leci". 


A Wy jakie macie sposoby na ograniczanie swoich kosmetycznych zakupów? Bardzo mnie to ciekawi :)
Equilibra peeling solny oraz chusteczki złuszczające

Equilibra peeling solny oraz chusteczki złuszczające

Jakiś czas temu opisywałam na blogu z serii arganowej. W tamtej recenzji wspominałam o piance oczyszczającej oraz o kremie pod oczy. Dla przypomnienia dodam, że dzięki tej piance przekonałam się do takiej formy oczyszczania cery. Była naprawdę rewelacyjna. Jeśli chodzi o krem pod oczy był on bardzo mocno perfumowany. Moje oczy podrażnione tuszem do rzęs go nieakceptowały. Obecnie siegam po niego od czasu do czasu i nie narzekam. Dobrze się spisuje. 


Dzisiaj chciałabym powiedzieć słowo na temat dwóch kosmetyków tej firmy - peelingu solnym oraz chusteczkach peelingujących.
Chusteczki złuszczające z aloesem
Producent o tych chusteczkach pisze w następujący sposób:
Chusteczki złuszczające z aloesem (20%) zawierające alantoninę i glicerynę, zapewniają głębokie oczyszczenie i równowagę hydrolipidową skóry twarzy w dwu prostych krokach:1. ZŁUSZCZANIE 2. WYGŁADZANIE. Zielona szorstka strona chusteczki delikatnie usuwa martwe komórki i zanieczyszczenia, a miękka wygładza skórę twarzy, przywracając jej naturalną równowagę.


Moja opinia: chusteczki w takiej formie to nowość. Bardzo ciekawiła mnie forma - czy nawilżona chusteczka może złuszczać? Produkt ten składa się z dwóch stron:z wypustkami oraz gładka. W momencie przecierania twarzy stroną z wypustkami ścierają się one. Wraz z wypustkami ściera się martwy naskórek. Bardzo fajna propozycja. Szkoda tylko, że w opakowaniu jest tylko 6 chusteczek. Podejrzewam, że ilość może wynikać z tego, że chusteczki są wyjściem ewentualnym bądź produktem turystycznym. 


Modelujący peeling do ciała z solą z morza martwego
Sól zatopiona jest w oleistym płynie. Jeśli chodzi o zapach to jest on naprawdę bardzo przyjemny. Nienachalny. Sól jest bardzo drobna. Kryształki nie są ostre. Dla skóry delikatnej będzie również odpowiedni. Rewelacyjne jest w nim to, że dzięki oleistej konsystencji pozostawia skórę natłuszczoną. Osobiście lubię raz w tygodniu zamiast balsamu zastosować oliwkę. Ten peeling jest dla mnie produktem dwa w jednym:bo i peelingiem, ale również oliwką.


Dodatkowo peeling zawiera:
► Aloes: zapewnia właściwy poziom nawilżenia
► Sól z Morza Martwegohamuje gromadzenie się wody, usuwa martwe komórki
► Olejek eteryczny z rozmarynu: hamuje gromadzenie się wody, zapewnia uczucie relaksu
► Olejek z nasion grapefruita:odżywia i uelastycznia skórę
► Wąkrotka Azjatycka, Kasztanowiec, Bluszcz: działają tonizująco i przeciobrzękowo
► Mentol: działa orzeźwiająco i chłodząco
Produkty te spisaly się u mnie znakomicie. Jednak ja nie mam wysokch wymagań, jeśli chodzi o peelingi. Mają złuszczać. Ten robi to znakomicie. 

Znacie te produkty? Co o nich sądzicie? 
Sztuczność - czy można określić jej granice?

Sztuczność - czy można określić jej granice?


Treść tego posta kiełkuje we mnie od  bardzo dawna. Nie raz pochodziłam do napisania swoich przemyśleń w tym temacie. Wiem, że w pewnym stopniu może wywołać on poruszenie i dyskusję. Nie ukrwam - liczę na to.
W obecnym świecie to co nas otacza w większości jest wykreowane przez firmy, media czy inne instytucje. Niczym roboty podporzadujemy się temu. Dotyczy to niemal każdej dziedziny życia. Przykład? Każdy przecież ma smartphona, jedni odżywiają sie fit, inni są królami McDonald's. Z dziedziny kosmetycznej można by zadać pytanie: "kto jeszcze używa tradycyjnych lakierów do paznokci? " niewiele osób by sie zgłosiło. Lakiery hybrydowe zdecydowanie nie pozostawiły cienia szans na tradycyjnych lakierach.
Ale czy w obecnych czasach można określić gdzie kończy się sztuczność? 


Tak jak już wcześniej wspominałam z lakierami hybrydowymi i manicurem wykonywanym w ten sposób miał prawie każdy. Jednak są i tacy,w tym i ja, ktorych natura nie wyposażyła w idealny kształt płytki paznokciach i przed nałożeniem hybrydy zawsze delikatnie przedłużam sobie paznokcie żelem. A ile jest kobiet, które mają szpony aż do nieba? Naturalne? Nie sądzę. Zatem punkt pierwszy:paznokcie. Jednak one niemalże od zawsze były utozsamiane ze sztucznościa:tipsy, żele, akryle. Czym różnią się od minionych lat? Mam wrażenie, że wsolcześnie wykonywane sa z większym wyczuciem elegancji. 

Po drugie... Rzęsy. Chyba każdy marzy o przepięknym spojrzeniu. Głębokim, tajemniczym, seksowym. Otwierającym oko. Wszystko to zapewniają sztuczne rzęsy. Kiedyś przyklejalo się je przy wykonaniu tego jednego, szczególnego makijażu. Obecnie rzęsy sztuczne czy też ładnie nazwane przedłużane nosi się przy jamniki 3 tygodnie. Dla zyskania czasu oraz wszystkich tych udogodnień wpływających na poprawę wyglądu. Niestety w większości przypadków to nie poprawa, a przerysowanie. Oczywiście dużo zależy od wykonania, jednak gdy decydujemy się na coś i idziemy upiększyć się do pierwszego lepszego salonu kosmetycznego to raczej rozważne to nie jest. 

Zabiegi plastyczne to nie tylko często poważne operacje piersi czy zmiana kształtu nosa. Wampirze liftingu i "delikatne" powiększenie ust mam wrażenie, że nie jest odbierane przez środowiskowo jako coś dziwnego. Jest powszechnie akceptowalne. Kiedyś? Szczyt tandety, sztuczności. Naturalne efekty osiągane są poprzez zabiegi chirurgii plastycznej. Oczywiście rozumiem, że wszystko idzie z duchem postępu. Ale czy wygladanie jak kolejna dziewczyna z tłumu to nadal naturalność?


Nie zrozumcie mnie źle - to nie tak, że atakuję wszystkich co mają żel na paznokciach (bo sama mam), te które mają przedłużone rzęsy (bo wiem, że to bardzo praktyczne) oraz te które w jakiś sposób korzystają z zabiegów medycyny estetycznej. Indywidualności są zabijane, a wszyscy mierzeni jedna miarą.
Czy można ustalić granicę gdzie kończy się sztuczność? Wydaje mi sie, że każdy indywidualnie powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie i osobiście ustalić sobie tę granicę.

A co według Was jest wyznacznikiem sztuczności?
Revlon Colorstay 110 Combined/Oil skin

Revlon Colorstay 110 Combined/Oil skin




Jeśli śledzicie mnie i moje posty od dłuższego czasu to z pewnością wiecie, że mam skórę tłustą z tendencją do powstawania zmian skórnych. Zazwyczaj sięgam po ciężkie i kryjące podkłady. Jednak nigdy jeszcze nie używałam słynnego podkładu Revlon Colorstay.
Skusiłam się na niego na jednej z promocji w Hebe. Generalnie ciężko było mi dobrac odpowiedni kolor podkladu. Ostatecznie zdecydowałam sie na kolor 110.
Jeśli chodzi o podkłady Revlon Colorstay to wyróżnia je to, że są przystosowane do różnych rodzajów skóry. Odpowiednio do suchej, normalnej oraz tłustej.


Podkład ten albo się kocha albo nienawidzi. Tak jak juz wcześniej wspominałam nigdy wcześniej nie miałam okazji testować tego podkładu.
Jeśli chodzi o butelkę to jest ona od lat niezmienna. Ciężka, szklana. Bardzo charakterystyczna. Pamiętam jeszcze czas, kiedy podkład ten był bez pompki. Jej brak powodował moje niezdecydownaie się na wcześniejszy zakup tego podkładu. Tak więc pompka zdecydować na plus. Bardzo ułatwia wydostawianie się gęstego produktu z butelki. Co ważne, jedna pomka wystarcza na pokrycie całej twarzy.
Jednak plusów jest zdecydownaie dużo więcej. Co ważne to bez problemu można stopniować krycie. Nie jest to widoczne. Ja często zastepowałam ten podkład korektorem. Sprawdzał się naprawdę bardzo dobrze. Ma matowe wykończenie, ale tutaj nie jest to wielkim zaskoczeniem gdyż podkład przeznaczony jest do cery tłustej. Pomimo sowjej ciężkości jest bardzo długotrwały. Bardo dobrze sprawdza się stosowany do zdjęć oraz na większe wyjścia. Ogromnym plusem jest to, że nie oksyduje.


Minusy? Bo oczywiście je posiada, jak każdy produkty. Bardzo mocno podkreśla suche skórki. Nawet te niewidoczne gołym okiem, po nałożeniu tego podkładu wysuwają się na pierwszy plan. Przez swoją kremową konsystencję bardzo ciężko nałożyć go na twarz bez plam. Jeśli nie zostanie przypudrowany to jest bardzo mocno wyczuwalny na twarzy. Ma bardzo klejące wykończenie. Po długotrwałym używaniu niestety zapacha twarz. A powstałe zaskorniki są na tyle "chamskie", że bardzo ciężko się ich pozbyć.
Nie jest to podkład idelany. Jednak jak narazie jest to jedyny, dzięki któremu moje niedoskonałości są zakryte. Zastanawiam się nad kupieniem Estee Lauder Double Wear. Miałyście jakieś doświadczenia związane z tym podglądem? Jaki jest w porównaniu do Revlon?

Jestem ciekawa co sądzicie o tym podkładzie, znacie go?
Synchroline, seria Aknicare skóra tłusta i trądzikowa

Synchroline, seria Aknicare skóra tłusta i trądzikowa


Jakiś czas temu otrzymałam do testów kosmetyki Synchroline z serii Aknicare. Jest to seria kosmetyków medycznych przeznaczonych do terapii skóry z trądzikiem o słabym lub średnim nasileniu.
W tych kosmetykach zastosowano innowacyjny peptyd GT-peptide-10. Ma on silne właściwości przeciwbakteryjne. Dodatkowo w kosmetykach znajdują się kosmetyki aktywne takie jak cytrynian trietylu oraz linolan etylu.
Kosmetyki z tej serii mają za zadanie zmniejszenie produkcji łoju przeciwdziałają powstawaniu stanu zapalnego, przeciwdziałają nadmiernemu rogowaceniu ujść mieszków włosowych i zapobieganiu powstaniu zaskórników oraz silnie przeciwdziałają kolonizacji bakterii PBA. 


Aknicare płyn z gąbka samosterylizującą
Jest to roztwór alkoholowy, o bardzo intensywnym zapachu, który łagodzi punktowo zmiany trądzikowe. Bardzo dobrze radzi sobie z podskórnymi gulami, powodując spłacenie tej zmiany i w ostateczności złuszczenie jej. Pomimo alkoholi zawartych w składzie produkt w żaden sposób nie drażni skóry. Zasusza zmianę, na którą bezpośrednio działamy płynem. Bardzo wygodna w tym przypadku jej końcówka z samosterylizujacą się gąbką. 


Niestety po dłuższym użytkowaniu przybrudza się i nijak nie można tego doczyścić. Na zdjęciach możecie zaobserwować działanie tego produktu na przestrzeni kilku dni. Producent zaleca aby produkt aplikować 2-3 razy dziennie na oczyszczoną skórę twarzy. Jest to naprawdę bardzo dobry produkt działający punktowo na zmiany. 


Aknicare preparat w spreju do stosowania na skórę pleców i dekoltu
Jest to chyba pierwszy produkt, który spotkałam na rynku kosmetycznym, który przeznaczony jest do zwalczania trądziku na ramionach, plecach i dekolcie. Płyn zamknięty jest w wygodnej butelce z atomizerem. Co najważniejsze, nie zacina się. A w przypadku aplikowania na plecy jest to bardzo ważne. Płyn osiada na skórze i potrzebuje dłuższej chwili na wchłonięcia się. Po wyschnięciu na ciele zostaje pudrowa otoczka, która schodzi dopiero po kontakcie z woda i czymś mającym. Zatem mamy pewność, że produkt cały czas działa na tak problematyczne miejsca.
Jeśli chodzi o efekty to są one widoczne gołym okiem. Jednak trzeba być systematycznym w stosowaniu ich, ponieważ kilkudniowa przerwa powoduje powrót do stanu poprzedniego.
Bazując na moim dość długim doświadczeniu mogę stwierdzić, że kosmetyki te naprawdę bardzo dobrze działają na zmiany. Są one łagodniejsze, mniej zaognione. Jestem naprawdę zadowolona z tych produktów.
A Wy, znacie te kosmetyki? Co o nich sądzicie?
Copyright © 2014 Lifestyle, beauty, food by Miritirllo , Blogger